Alicja Trześniowska, Uczyłem się od niego kapłaństwa

Rozmowa z ks. Antonim Bieszczadem z parafii Przemienienia Pańskiego w Ropczycach, świadkiem męczeństwa ks. Władysława Findysza

Pierwsze lata swego kapłaństwa spędził Ksiądz w parafii żmigrodzkiej u boku sługi Bożego ks. Władysława Findysza - jako jego współpracownik i świadek ostatnich dwóch lat życia i męczeńskiej śmierci.
- W parafii żmigrodzkiej byłem wikariuszem od 19 lipca 1962 r. Ponad 40 lat kapłańskiego trudnego życia nie zatarło w mojej pamięci pierwszych dwóch lat po święceniach kapłańskich, przeżytych w Żmigrodzie przy boku ks. Władysława Findysza i we współpracy z nim. Były to dla mnie bardzo trudne lata kapłańskiej pracy. Do dziś dziękuję Bogu, że dał mi takiego pierwszego proboszcza, przy którym, obserwując jego życie i pracę, mogłem nauczyć się całkowitego zawierzenia Bogu we wszystkich okolicznościach życia, oddawania Maryi mojego kapłaństwa. Patrzyłem na niego jak na ojca i nauczyłem się wszystkiego: punktualności, sumienności w pracy duszpasterskiej, katechetycznej, przygotowywania kazań i wymagania od innych, ale najpierw od siebie. Starałem się naśladować ten przykład w moim codziennym życiu. Były to dla mnie również lata doświadczeń i znoszenia wielu cierpień ze strony władz komunistycznych, zwłaszcza pracowników Urzędu Bezpieczeństwa, którzy nękali mnie fizycznie i psychicznie za moją pracę i postawę wobec sprawy ks. Findysza.

Bezpośrednią przyczyną aresztowania i uwięzienia ks. Findysza było wysłanie przez niego listów do około stu parafian w ramach soborowego czynu dobroci...
- Wysyłanie listów do zagubionych czy zaniedbanych religijnie mieszkańców w okresie trwania Soboru Watykańskiego II (którego celem była odnowa moralna Kościoła) gdy kuria biskupia zalecała nawiązanie kontaktów z osobami słabo praktykującymi, nie było mieszaniem się w sprawy osobiste, ale właściwie pojętą troską duszpasterza o zbawienie powierzonych mu parafian. Wielu skorzystało z tego wezwania. Ksiądz dziekan zanotował w kronice parafialnej, że soborowy czyn dobroci dał w sumie ponad sześćset uczynków, które zostały spisane w specjalnej księdze i przez delegację parafii zawiezione do Częstochowy.

Co działo się w parafii po aresztowaniu ks. Findysza?
- Po aresztowaniu księdza pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa przeprowadzili na plebanii rewizję; przystawili mi do skroni pistolet. Ludzie prawie codziennie prosili o Msze św. w intencji uwolnienia ks. Findysza. Co niedzielę z ambony przekazywałem informacje o księdzu proboszczu, którego odwiedzałem w więzieniu. Z tego powodu dwa razy w tygodniu byłem wzywany na Komendę Powiatową Milicji w Jaśle na kilkugodzinne przesłuchania. Psychicznie i fizycznie usiłowano mnie zmusić, aby wszystko, co miało związek ze sprawą ks. Findysza, zachować w tajemnicy, by "nie podburzać ludzi przeciw władzom". Nie okazałem jednak posłuszeństwa władzom komunistycznym. Z tego powodu w latach 70. byłem więc jeszcze dwukrotnie sądzony w Sądzie Wojewódzkim w Rzeszowie.

Jakie wydarzenia wspomina Ksiądz jako najbardziej dramatyczne?
- Szczególnie nie mogę zapomnieć odwiedzin ks. Findysza w więzieniu w Wigilię Bożego Narodzenia 1963 r. Z trudem otrzymałem przepustkę. Gdy ks. Findysz powiedział: "Jutro Święta Bożego Narodzenia, nie mogę się wyspowiadać, ale obudziłem w sobie akt żalu za wszystkie moje grzechy, więc proszę o udzielenie mi rozgrzeszenia", strażnik natychmiast przerwał wizytę. Takie to były wówczas święta...
1 marca 1964 r. władze zwolniły warunkowo ks. Findysza, nie chcąc, aby umarł w celi więziennej. Musieliśmy z taksówkarzem wnieść go na rękach do samochodu, bo nie był w stanie iść o własnych siłach. Wraz z ks. Zygmuntem Kudybą, gospodynią i pielęgniarką staraliśmy się stworzyć księdzu jak najlepsze warunki powrotu do normalnego życia. Stopniowo przychodził do siebie. Cieszył się powrotem do domu, ale jeszcze jakby nie wierzył, że to prawda, jakby ciągle czegoś się lękał. Cała parafia otaczała go modlitwą. Po kilkunastu dniach, w niedzielę, gdy lepiej się poczuł, zaprowadziliśmy ks. Findysza do kościoła. Radość parafian była wielka - cały kościół wybuchnął ze wzruszenia płaczem, także z powodu jego niedoli.
Na temat swojego pobytu w więzieniu ks. Findysz powiedział: "To, co przeżyłem, czego doświadczyłem... Gdybym nie był księdzem, inaczej by mnie potraktowali...". I się rozpłakał.

Czy ks. Findysz ujawnił komuś, co przeżył w więzieniu?
- Tortury fizyczne i psychiczne, jakie przeżył w więzieniu, zabrał ze sobą do grobu. Nigdy nie chciał o tym mówić. Na wspomnienie zaraz płakał. Przeżył więc bardzo wiele. W kronice zanotował: "Mój pobyt w więzieniu przeżyła parafia bardzo dotkliwie, były to ciężkie rekolekcje, które związały parafię z księdzem i odwrotnie. Powrót z więzienia miałem iście triumfalny, ale nie zapomniałem, że po Niedzieli Palmowej był jeszcze Wielki Tydzień i dopiero później Zmartwychwstanie!!!".

Wierni zapewne mieli nadzieję, że otoczony opieką i modlitwą ksiądz proboszcz powróci do zdrowia?
- W następnych dniach ksiądz proboszcz zaczął odprawiać Mszę św. przy naszej pomocy. Eucharystia i obecność w kościele mocno go podbudowały. Żył bardzo tym, co działo się w parafii. Cieszył się owocami rekolekcji przeprowadzonych w Żmigrodzie, wiernymi licznie przystępującymi do spowiedzi i Komunii św. ofiarowywanej w jego intencji, prymicjami młodych kapłanów. W czerwcu poczuł się na tyle silny, że jako dziekan wziął udział w dokończeniu wizytacji dekanatu przeprowadzonej przez ks. bp. Bolesława Taborskiego. Zaangażował się w pewne prace przy kościele, planował remont plebanii. Ale choroba rozwijała się bardzo szybko. Ksiądz Findysz zdawał sobie sprawę ze zbliżającego się końca, dlatego postanowił odbyć rekolekcje kapłańskie w Przemyślu, aby przygotować się na spotkanie z Bogiem w wieczności. W sierpniu nie mógł już odprawiać Mszy św. - przynosiliśmy mu Komunię św. do domu. Bardzo cierpiał, ale był spokojny, nie narzekał, a czasem nawet żartował. Był pod stałą opieką lekarską. Przyjmował odwiedzających go kapłanów i parafian.

Ksiądz był też świadkiem ostatnich godzin życia ks. Findysza...
- W ostatni wieczór ks. Findysza byliśmy z nim w dość licznym gronie do późnych godzin wieczornych. Chociaż było widać, że ksiądz proboszcz cierpi, jeszcze żartował z nami i z uśmiechem zmierzał do Pana po nagrodę. Swoim cierpieniem i śmiercią świadczył o cierpiącym Chrystusie. Wczesnym rankiem 21 sierpnia 1964 r., umocniony przez codzienną Komunię Świętą, doniósł swój krzyż z Chrystusem na Kalwarię. Złożył ofiarę ze swego życia w imię miłości Boga i człowieka, a dla parafian stał się wzorem kapłana męczennika, obdarzonego wielkim sercem, pokorą, skromnością i świętością życia.
Ostatnia karta zapisana przez ks. Findysza w kronice to podziękowanie parafianom za ich dobroć oraz pouczenie przekazane wszystkim, aby uczyli się zawsze wypełniać wolę Bożą oraz stawiać ją ponad wszystko, na pierwszym miejscu.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
Alicja Trześniowska

Artykuł z "Naszego Dziennika" z dnia: Środa, 15 czerwca 2005, Nr 137 (2242)