Alicja Trześniowska, Mamy swego orędownika

Nowy Żmigród to cicha, niewielka miejscowość w południowo-zachodniej części województwa podkarpackiego, położona na wzniesieniu i otoczona wzgórzami Beskidu Niskiego, lasami i łąkami. Za kilka dni nazwa tej miejscowości znajdzie się na ustach wszystkich Polaków. Oto bowiem proboszcz tutejszej parafii w latach 1941-1964 i dziekan dekanatu żmigrodzkiego - ks. Władysław Findysz - zostanie wyniesiony na ołtarze 19 czerwca br., podczas III Kongresu Eucharystycznego odbywającego się w Warszawie.

Żmigrodzki proboszcz przeżył II wojnę światową, okupację, wysiedlenie, bombardowanie i zniszczenie Żmigrodu, a potem komunizm, zaplanowaną ateizację, aresztowanie i pobyt w więzieniu, który spowodował jego śmierć. Uznany został męczennikiem za wiarę, obrońcą wartości chrześcijańskich, ofiarą komunistycznego aparatu represji.
- Będzie to ostatni dar Ojca Świętego Jana Pawła II dla Żmigrodu, diecezji rzeszowskiej i całej Polski - podkreśla ks. Andrzej Motyka, postulator procesu beatyfikacyjnego na szczeblu diecezjalnym.
- Wielka to radość dla tutejszych mieszkańców - ks. Findysz wywarł ogromny wpływ na życie żmigrodzkich katolików - a także dla księży biskupów rzeszowskich - Kazimierza Górnego, ordynariusza, i Edwarda Białogłowskiego, duchowieństwa i wiernych diecezji rzeszowskiej. Będzie to bowiem pierwszy w dziejach tej młodej diecezji błogosławiony i pierwszy uznany oficjalnie przez Kościół męczennik systemu komunistycznego w Polsce - dodaje ks. Janusz Sądel, redaktor naczelny "Źródła Diecezji Rzeszowskiej" i wicekanclerz kurii rzeszowskiej.
- W osobie i męczeństwie sługi Bożego w jakiś sposób obejmujemy wielką liczbę nieznanych braci i sióstr, którzy w czasach totalitaryzmu komunistycznego cierpieli w więzieniach i łagrach za wiarę i Ojczyznę - podkreśla ks. bp Kazimierz Górny, ordynariusz rzeszowski.
Proboszcz i dziekan żmigrodzki już za życia uchodził za świętego kapłana. - Kiedy po upadku systemu totalitarnego tyle mówiło się o ofiarach NKWD, pomyślałam o naszym proboszczu. Podsunęłam pomysł ufundowania poświęconej mu tablicy pamiątkowej, która w sierpniu 1999 r. została zawieszona w naszym kościele parafialnym w kaplicy Matki Bożej Bolesnej - mówi pani Teresa Źrebiec, prezes Akcji Katolickiej w Nowym Żmigrodzie. W następnym roku, na prośbę mieszkańców, kapłanów i instytucji regionu, ordynariusz diecezji rzeszowskiej, ks. bp Kazimierz Górny, 27 czerwca 2000 r. rozpoczął proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. 20 grudnia 2004 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych, na polecenie Ojca Świętego Jana Pawła II, który zatwierdził jej ustalenia, wydała dekret o męczeństwie sługi Bożego.

Pamiątki
Nowy Żmigród był niegdyś miasteczkiem, dziś jest siedzibą gminy. Centrum stanowi prostokątny rynek, wokół którego stoją kamieniczki powstałe współcześnie i domy mieszczańskie z XVIII i XIX wieku. Ponad domami góruje wieża kościoła pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła, w którym ks. Findysz przez lata odprawiał Msze św. i spowiadał.
Od kilku dni Żmigród wygląda jak wyludniony - jest czas sianokosów, a pogoda niepewna - ludzie pracują przy sianie. Ale przy kościele spora grupa mieszkańców pod czujnym okiem ks. proboszcza Henryka Magudy z wielkim zaangażowaniem społecznie remontuje świątynię przed zbliżającą się beatyfikacją ks. Findysza. Odmalowywany właśnie dach zaczyna srebrzyć się w słońcu.
W kościele w ołtarzu głównym znajduje się figura Pana Jezusa umierającego na krzyżu, przed którą ks. Findysz odprawiał Msze św. i się modlił. Tu wierni codziennie dziękują Bogu za sługę Bożego i za jego pośrednictwem proszą o potrzebne łaski. Podkreślają, że czują stale jego obecność i doznają pomocy w różnych trudnych sytuacjach, związanych z pracą, kłopotami rodzinnymi czy problemami ze zdrowiem. Zachodzą też do kaplicy Matki Bożej Bolesnej, gdzie pod ołtarzem ustawiony został relikwiarz i sarkofag z doczesnymi szczątkami ks. Findysza.
Kościół był kilkakrotnie trawiony przez ogień, a szczególnych strat doznał w czasie II wojny światowej. W restaurację świątyni wielki wkład wniósł ks. Władysław Findysz - ówczesny proboszcz, oraz ks. Andrzej Szczurek - wikariusz.
W czasie zawieruchy wojennej bardzo zdewastowana została też plebania. Drzwi jej stały zawsze otworem dla wszystkich będących w potrzebie. Zachował się tu obraz przedstawiający ks. Findysza jako młodego księdza, jest też jego portret namalowany współcześnie.
Ksiądz proboszcz Henryk Maguda pokazuje inne cenne pamiątki związane z tym kapłanem: księgę chrztów z zapisami i podpisami błogosławionego oraz księgę parafii z lat 1941-1989 zapisaną w dużej części przez ks. Findysza. - Dla całej naszej parafii to wielka radość, że mamy swojego orędownika w niebie - podkreśla ks. Henryk Maguda.
Wzruszający jest np. zapis, który świadczy o tym, że obejmując parafię w Nowym Żmigrodzie, ks. Findysz już myślał z miłością o swoim następcy: "W tydzień po śmierci ks. Franciszka Wilczewskiego 17 VII 1941 r. objąłem zarząd parafii w charakterze administratora. (...) Może w tej chwili, gdzieś w diecezji przemyskiej, kołysze matka synka, który mnie zastąpi". Został nim rzeczywiście pochodzący z diecezji przemyskiej ks. prał. Franciszek Buczyński, który obecnie jest spowiednikiem w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli.

Jest wśród nas
Prace trwają też przy remizie strażackiej - w czynie społecznym członkowie Związku Ochotniczej Straży Pożarnej kładą asfalt na placu, gdzie będą odbywać się różne uroczystości. Do prezesa związku Zdzisława Gołębiowskiego prowadzi mnie jego syn, zaangażowany w prace remontowe przy kościele. Mimo nawału zajęć pan Gołębiowski znajduje czas na dłuższą opowieść o ks. Findyszu, którego był ministrantem i uczniem.
- Był bardzo gorliwy, maryjny, ukochał modlitwę różańcową. Jak widział gdzieś biedę, zwłaszcza tam, gdzie było dużo dzieci, zostawiał otrzymaną w innym miejscu kolędę.
W ramach soborowego czynu dobroci ks. Findysz napisał wiele listów do swoich parafian. Był za to prześladowany, aresztowany i osadzony w więzieniu na zamku w Rzeszowie. - Ludzie nie mogli się z tym pogodzić, wysyłali delegacje do Warszawy, do Episkopatu, zbierali pieniądze, by ks. wikary Antoni Bieszczad mógł opłacić adwokata. W więzieniu choroba księdza postępowała. Po zwolnieniu był tak zniszczony, że nie miał siły przyjść do kościoła.
- Czuł zbliżającą się śmierć. Pod koniec lipca powiedział kazanie pożegnalne. Wątpię, czy wszyscy je słyszeli, taki był szloch w kościele. Ludzie cały czas klęczeli - pan Gołębiowski, wspominając to po tylu latach, nie może powstrzymać łez. - Wierzę, że ks. Findysz patrzy na nas z góry, modli się za nas, jest tu wśród nas, bo wielu, których uczył, jeszcze żyje.

Autorytet, serce i heroizm
Większość żmigrodzian, którzy znali ks. Findysza, to jego uczniowie, ministranci, a zarazem bliscy sąsiedzi. Jak zapamiętali swego proboszcza?
Podkreślają, że był mężczyzną wysokim i urodziwym, bardzo dystyngowanym, o wysokiej kulturze osobistej i wielkim autorytecie. Dla wszystkich miał otwarte serce, pomagał ludziom będącym w potrzebie, umiał doradzić w zawiłych życiowych sprawach. Garnęły się do niego dzieci i młodzież. Dziś ci dorośli ludzie nie kryją łez, gdy mówią o męce, cierpieniach i śmierci świętego kapłana.
- Księdza Findysza poznałam jako kilkuletnia dziewczynka, gdy chodził po kolędzie. Pamiętam, jak bardzo się go oczekiwało i wyglądało - opowiada pani Barbara Szostek z Akcji Katolickiej. - Najbardziej nie mogły doczekać się księdza dzieci. Mamusia wychowywała mnie i moją siostrę sama, było jej bardzo ciężko. Ksiądz długo z nią rozmawiał. Pytał, jak jej się żyje, kto jej pomaga. Chciała dać kolędę, ale ksiądz nigdy jej nie przyjmował - wspomina.
Ksiądz Findysz uczył w szkole religii. - Lekcje były wspaniałe - nie w formie suchych wykładów. Ksiądz rzucał hasło i mówił: sami się wypowiedzcie. Potem uzupełniał, objaśniał. Wkrótce jednak nauka została przerwana z powodu aresztowania naszego katechety. Wystosowana została do władz petycja z prośbą o jego uwolnienie. Kolega chodził po klasach i zbierał podpisy. Po kilku dniach panowie z władz zaczęli rozpytywać. Zabrali kolegę i długo przesłuchiwali go w kancelarii, chcąc z niego wyciągnąć, że to ksiądz Findysz namówił go do tego. Kolegę ukarali, usuwając go z internatu i zabierając mu stypendium - opowiada pani Barbara Szostek.
- O tym, że nasz czcigodny ksiądz proboszcz został aresztowany, dowiedzieliśmy się na drugi dzień w szkole - wspomina pani Teresa Źrebiec, emerytowana nauczycielka. - To był dla nas szok: jak to, taki wspaniały katecheta jest w więzieniu? Zastanawialiśmy się, w jaki sposób mu pomóc. Z inicjatywy mojej koleżanki Ludmiły Dziadosz odbyła się Msza św. w intencji uwolnienia księdza. Natychmiast zrobiono dochodzenie. Do szkoły przybyli jacyś ludzie z czarnymi teczkami, w długich płaszczach. Cała klasa była przesłuchiwana w tej sprawie. Ludmiła Dziadosz miała wiele kłopotów, ale ponieważ była jedną z najlepszych uczennic, udało się ją zatrzymać w szkole.
Do Żmigrodu powraca często pan Józef Bobula, kościelny w Jaśle. Korzystam z tej obecności, żeby porozmawiać o błogosławionym. - Byłem przez wiele lat ministrantem, a także uczniem ks. Findysza w szkole średniej - mówi. - Zapamiętałem go jako wspaniałego kapłana. Był wielkim czcicielem Matki Bożej Bolesnej, bardzo często Msze św. odprawiał w Jej kaplicy. W swoim postępowaniu był prawy i uczciwy. Sprawiał wrażenie surowego, ale w bliskich kontaktach odczuwało się jego dobroć. Pod pozorną surowością znaleźć można było człowieka radosnego, z poczuciem humoru.
Pan Bobula wspomina zorganizowany konkurs dla ministrantów, który polegał na sumienności w służbie liturgicznej. Po zakończeniu konkursu każdy oceniał siebie, a później był oceniany przez księdza proboszcza. - Nigdy nie myślałem, że on sam będzie codziennie prowadził oceny każdego z nas przez trzy miesiące. Świadczyło to o jego wielkiej sumienności, a także i sprawiedliwości - mówi pan Józef. Niezapomniane były także wyjazdy ministrantów z księdzem na niedzielne Msze św. "w góry", czyli do miejscowości, które wówczas należały do parafii Nowy Żmigród.
Pan Józef jest w posiadaniu cennych pamiątek: Pisma Świętego Starego Testamentu, które otrzymał od ks. Findysza, oraz zdjęć z nim zrobionych - jest na nich także ks. abp Edward Nowak, obecny sekretarz Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, jako mały chłopiec.
Dzięki uprzejmości pana Józefa Bobuli trafiam na cmentarz parafialny, gdzie mogę pomodlić się przy grobie, w którym spoczywały doczesne szczątki ks. Findysza przed przeniesieniem ich do kościoła.
Przez chwilę podziwiam panoramę Żmigrodu. Potem odwiedzam panią Marię Hałas, która przechowuje listy pisane przez ks. Findysza z więzienia w Rzeszowie i w Krakowie do jej już nieżyjącego męża. Ze wzruszeniem odczytuję słowa z pożółkłych kartek: "Drogi Panie Jasiu! Miło przyjąłem nadesłane mi życzenia świąteczne i serdecznie dziękuję. Pamięć moich uczniów, szczególnie w trudnych chwilach, jest szczególnie cenna. Ci, co wiele przecierpieli w życiu, są uczuleni na cierpienia drugich, co w czasach egoizmu i ogólnego sobkostwa jest wzruszające i za serce chwytające. Za dobre serce bardzo dziękuję, serdecznie pozdrawiam wraz z całym domem pod górami i sąsiadami bardzo mi życzliwymi. Ks. Findysz Wł. - więzień 12.I.64".
"Kochany Jasiu! Stokrotnie dziękuję za słowa pociechy i otuchy wyrażone w Twoim liście z 23.I.64. Ludźmi jesteśmy i dlatego potrzebujemy i cieszymy się pamięcią, życzliwym, szczerym słowem przyjaciół, znajomych. (...) List Twój dla mnie w więzieniu jest mocnym podparciem (...)."
W drodze powrotnej wstępuję do pana Mieczysława Brożyny, dawnego fryzjera, który umył i ogolił ks. Findysza przed pochówkiem.
- Ksiądz Władysław Findysz to wielki kapłan - podkreśla pan Brożyna. - Jego kapłaństwo tak się w nim złączyło z człowieczeństwem, że nie można go sobie wyobrazić bez kapłaństwa. Od pierwszych dni swego pasterzowania w Nowym Żmigrodzie w okresie wojny i okupacji, a potem zniewolenia komunistycznego, starał się służyć ludziom, dając im okazję do sakramentu pojednania. W czasie wojny był w konspiracji. Pracował w kanale przerzutowym na Węgry. Nigdy nie pytał, kto ty jesteś - żyd czy komunista, tylko - w czym ci mogę pomóc? Był ojcem dla wszystkich - wspomina.
Przy plebanii spotykam panią Kamilę Dziadosz, pracownicę GS-u. Ksiądz Findysz był jej nauczycielem religii w latach 1952-1955. Opowiada jak w ciężkich czasach reżimu komunistycznego zabronione było nauczanie religii, na różne sposoby utrudniano praktyki religijne uczącej się młodzieży. W czasie, gdy w kościele odbywało się jakieś nabożeństwo albo rekolekcje, w liceum często organizowano odczyty lub masówki, na których obecność była obowiązkowa. Pani Dziadosz pamięta, że im większym szacunkiem i miłością parafian otoczony był ks. Findysz, tym bardziej był prześladowany przez władze komunistyczne. Wrogowie Kościoła za wszelką cenę starali się utrudnić mu życie, np. ściśle były kontrolowane kwity za opał dla plebanii czy salki katechetycznej. Za sprzedanie z magazynu owoców cytrusowych dla ciężko już chorego księdza pracowników straszono karami dyscyplinarnymi.
- Pomimo cierpień i choroby ks. Findysz pamiętał o swoich wiernych. Po powrocie z więzienia podarował mi obrazek Matki Bożej, który stanowi dla mnie cenną pamiątkę - mówi pani Kamila Dziadosz. - W mojej pamięci ks. Findysz pozostanie jako gorliwy kapłan, szlachetny człowiek, godny naśladowania. Pogrzeb był wielką manifestacją przeciwko systemowi komunistycznemu. Wszyscy wiedzieliśmy, że ks. Findysz został niewinnie osądzony.
Pani Kamila jak relikwię przechowuje wzruszające zdjęcie ks. Findysza, zrobione po jego wyjściu z więzienia, przy figurze Matki Bożej, która stoi obecnie obok sarkofagu błogosławionego.
- Gdy składałem ks. Findyszowi pierwszą wizytę, powiedział wtedy znamienne słowa, że jak nie będziemy mogli się nawzajem miłować, to przynajmniej szanujmy się - wspomina ksiądz dziekan Zygmunt Kudyba, proboszcz parafii w Nienaszowie. - Godne podziwu było to, że gdy powrócił tak bardzo chory i zniszczony z więzienia, brał mimo wszystko udział w wizytacjach parafii Desznica z ks. bp. Bolesławem Taborskim. Pamiętam, jak zachęcał księży, aby odwiedzali się, spotykali, żyli wspólnotą kapłańską, służyli sobie wzajemnie. Zdumiały mnie wizytacje dziekańskie, które przeprowadzał: najpierw wstępował do kościoła, prosił o kluczyki do tabernakulum. Ubrany w komżę, stułę, adorował Najświętszy Sakrament, odmawiał krótką modlitwę za księdza, który miał być wizytowany, udzielał błogosławieństwa. Bardzo poważnie traktował wizytacje - jako nabożeństwo, nie ograniczał się tylko do sprawdzania dokumentów, ksiąg. Pierwszy raz spotkałem się z takim podejściem do wizytacji dziekańskich. Za wybitną pracę kapłańską odznaczony został przywilejem noszenia rokiety i mantoletu (czarnej pelerynki i komży podbitej czerwonym materiałem), które nosił podczas uroczystości kościelnych. Na św. Katarzynę, 25 listopada 1963 r., ks. dziekan został wezwany do Rzeszowa i od razu uwięziony. Wtedy, w okresie Bożego Narodzenia, przeniesiono mnie do pomocy do Nowego Żmigrodu - wyjaśnia ksiądz dziekan.
Również przed uwięzieniem w 1963 r. ks. Findysza poznał jego przyszły następca ksiądz prałat Franciszek Buczyński. - Jako senior wikarych w Przemyślu pojechałem odwiedzić go i poznać. Słyszałem, że jest bardzo wymagający wobec wikarych. Potem spotkaliśmy się w Przemyślu na rekolekcjach. To był wysoki, postawny mężczyzna. Następnym razem nie poznałem go, tak strasznie był zmieniony po wyjściu z więzienia. Kiedy jechałem odwiedzić kolegę w Jaśle, dowiedziałem się, że ma właśnie odbyć się pogrzeb ks. Findysza. To była wielka manifestacja. Ku mojemu zdziwieniu wszyscy znajomi księża mówili mi, że będę proboszczem w Żmigrodzie. Wygrałem konkurs, ale jeszcze musiałem mieć zgodę na to z Wydziału ds. Wyznań. Tam domagano się, żebym dawał zeznania z nauki religii, na co odpowiedziałem, że nie mogę czegoś takiego przyrzec. Próbowano też wymusić na mnie przyrzeczenie, że nie będę mówił o ks. Findyszu - bali się go nawet po śmierci - wspomina ksiądz prałat.
Już za parę dni wszyscy będziemy cieszyć się triumfem wiary nad nieprawością podczas uroczystości beatyfikacyjnych w Warszawie.
Tekst i zdjęcia Alicja Trześniowska

Artykuł z "Naszego Dziennika" z dnia: Środa, 15 czerwca 2005, Nr 137 (2242)